poniedziałek, 31 października 2016

#4 Halloween

Jako, że Halloween wciąż jeszcze trwa udało nam się z Dana znaleźć czas by w końcu (po bardzo bardzo długiej przerwie) dodać coś na blogu. Następny post troszeczkę wyjaśni dlaczego nie było nas tak długo, a przynajmniej mam taka nadzieję. Ale! Nie przedłużając zapraszam na wyniki naszych przygotowań.

Pojawi się tu w końcu Woori, którą z bloga Oli na pewno kojarzycie, jednak u mnie to pierwszy , gdy pojawia się na wspólnej sesji zdjęciowej. Woori to Dal Chenille du Jardin po lekkich modyfikacjach, m.in. chipów, ale po resztę informacji zapraszam na bloga Oli.



Kilka tygodni temu stwierdziłyśmy razem z Olą, że spędzimy razem Halloween, więc w piątkowe popołudnie spakowałam Danę i siebie i pojechałyśmy do Wrocławia. Dana już od rana w niedzielę była niesamowicie podekscytowana swoim pierwszym Halloween z resztą bąbli i z ochotą pomagała nam przy czym mogła. Sukienka, którą ma na zdjęciu jest naszym nabytkiem z grupy na facebooku, ale większość jej dodatków została wykonana ręcznie.


Oczywiście nie mogłabym się obejść smakiem i nie porobić kilku zdjęć Woori, na co Dana nie narzekała, bo sama była zachwycona jej wyglądem. Nieskromnie pochwalę się, że kapelusz był moim dziełem, według mnie samej całkiem udanym. Na tyle, że Woori mimo nerwów i trzęsących się łapek układała go na główce przez dłuższy czas.


Sonyeo o dziwo była gotowa jako pierwsza i marudziła jak można tak długo się ubierać (przyganiał kocioł garnkowi...). Jednak widząc zdenerwowanie Dany i Woori troszeczkę spuściła z tonu skupiając się na sobie i ostatecznych poprawkach.


Tak prezentował się mniej więcej rozgardiasz jaki panował w domku dziewczynek przy okazji szykowania strojów. Dawno już nie widziałam ich takich zapracowanych i nie wiem czy mogę tu mówić jedynie o skupianiu się na ich wyglądzie, bo porządek w domku po przygotowaniu wszystkiego przywróciły właśnie one.




W końcu jakoś udało nam się zebrać, żeby wyjść z domu. Prosiłam dziewczynki o ustawienie się ładnie do grupowego zdjęcia pamiątkowego, ale wątpię, że zostałam w ogóle usłyszana widząc te zdjęcia. W ostatniej chwili udało mi się uchwycić znikające za zakrętem Sonyeo i Danę. Widząc ich pośpiech jedynie wzdychałam nad zmarnowanymi ujęciami, ale cóż, ich radość jest ważniejsza.



Przez chwilę zastanawiałam się gdzie podziały Woori, jako, że zwykle widuję je nierozłączne. Znalazłam ją dopiero za krzaczkami, gdzie ukrywając się próbowała wykombinować jak wyciągnąć królika z kapelusza i przekonać pana królika do pomocy przy sztuczce, jeśli zawiodłyby wszelkie inne sposoby. No cóż, nie przerwałam jej planów, wręcz przeciwnie, cichutko jej kibicuję, w końcu bycie magikiem zawsze jest ciekawym zajęciem.



Widząc, że ponownie zajmuję się solowymi zdjęciami Woori Dana szybko zrobiła zwrot w tył i z pasją pozowała mi do zdjęć na swojej miotle. Mimo świetnego przebrania Dana dużo bardziej kojarzy mi się z dobrą wróżką, niż czarownicą, ale przystałam na jej propozycje i próby robienia groźnych min.




Na końcu udało mi się zrobić kilka zdjęć uroczo pozującej ze swoim ogonkiem Sonyeo, która była cudownym szarym kotem. Zdecydowanie odmówiła bycia czarnym towarzyszem dwóch wiedźm, ale szarym - to zupełnie inna sprawa.

Nasze pierwsze wspólne Halloween było moim i Dany zdaniem bardzo udane, mamy nadzieję, że dziewczynki również bawiły się dobrze. Niestety nie miałam okazji ich zapytać, bo musiałyśmy wracać szybko do domu, ale zdecydowanie miło wspominam ten weekend!


niedziela, 31 lipca 2016

#3 Spa(rk)cerowo

Jakiś czas temu wraz z Daną towarzyszyłyśmy Oli i Sonyeo w wycieczce do parku, co zaowocowało kolejną wspólną sesją dziewczynek. Muszę powiedzieć, że nie podejrzewałam, że Dana do roli starszej siostry będzie się poczuwać aż tak, ale jestem dumna, że zajmuje się swoją malutką przyjaciółką. Okazuje się, że rola asystenta również jest czymś dla niej. Już od początku naszej sesji doglądała sprzętu i dyrygowała mną z którego profilu mam jej robić zdjęcia, czy też jakich kadrów wolałaby uniknąć. Poniższe zdjęcie udało mi się zrobić w chwili, gdy przerwała swój słowotok i obserwowała jak malutka Sonyeo radzi sobie na deskorolce.


Niedaleko miejsca, w którym siedziałyśmy znajdował się mały staw, nad który wybrałyśmy się z wielką ochotą. Pierwsze co zrobiła Dana to zrzucenie bucików i moczenie stópek w wodzie, mimo dosyć chłodnej pogody, na co nie patrzyłam dosyć przychylnie, ale cóż, co ja mogę. Podczas odpoczynku nad wodą udało mi się zrobić jej kilka zdjęć, a osobiście moim faworytem jest drugie zdjęcie, gdzie według mnie warkocz Dany prezentuje się spektakularnie.



Jednak odpoczynek nie trwał zbyt długo, bo już do krótkiej chwili Sonyeo ciągnęła swoją starszą siostrę do zabawy, do której zaliczała się równie wspinaczka po drzewach. Malutka Byul mimo swoich rozmiarów okazała się całkiem dobra w tej klocki i już po chwili znajdowała się o wiele wyżej, niż Dana i, ku cierpieniu dumy Dany, jej wspinaczka wyglądała o wiele zgrabniej. Jednak mimo to zdecydowała się asekurować maluszka, żeby ta przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy.



Gdy już wspięła się tam gdzie chciała, stwierdziła, że pozowanie na drzewie jest doskonałym pomysłem i muszę przyznać, że miała rację, bo zdjęcia wyszły świetnie, a Dana wyglądała jak mała nimfa.



Koniec zabawy natomiast nastąpił, gdy ilość trawy na włosach Sonyeo osiągnęła szczyt i trzeba było się jej - trawy, a nie Sonyeo  - jak najszybciej pozbyć, bo jeszcze by się zgubiła i znalezienie jej byłoby jak szukanie igły w stogu siana. Dana szybko się do tego zabrała i już po chwili malutka była jak nowa.


Na koniec muszę przyznać, że odstęp między tym, a poprzednim postem był dosyć spory, ale wynikało to głównie z tego, że dużo z Daną podróżujemy między naszym domem, a domem Oli i Sonyeo i po prostu zapominamy o zgraniu zdjęć, by napisać post później. No cóż, skleroza to chyba jedna z tych rzeczy, które Dana przejęła po mnie, ale mam nadzieję, że nie zostanie jej to na stałe.





sobota, 16 lipca 2016

#2 Pierwsza przyjaciółka

Dana przybyła do mnie w stanie "surowym", tj. bez żadnego bagażu, którym mogłaby się od razu pochwalić. Jako, że nigdy nie miałam do czynienia z obitsu 27, nie miałam nawet możliwości uszycia jej czegoś, co mogłaby założyć, żeby nie świecić gołą pupą. Na szczęście Ola, u której aktualnie spędzam wakacje, poratowała nas dając Danie w prezencie powitalnym śliczne, kwiatkowe spodenki. W czasie gdy obie zachwycały się nową częścią garderoby, ja chwyciłam za igłę i materiał i postanowiłam uszyć małej jakąś koszulkę. Efekty moich działań możecie zobaczyć na kolejnych zdjęciach, bo gdy tylko skompletowałyśmy jej strój, pojawił się plan żeby następnego dnia wybrać się na mały spacer i porobić kilka zdjęć, a także spotkać się z nową koleżanką. 



Na pierwszy spacer nie wybrałyśmy się zbyt daleko, bo jedynie do ogrodu, ale myślę, że dla Dany to i tak było spore przeżycie. W mini-wycieczce towarzyszyła nam Ola i mieszkająca u niej malutka Sonyeo, o których przygodach możecie poczytać na jej blogu [klik]. Już chwilę po wyjściu z domu dziewczynki przysiadły na murku i wdały się w długą rozmowę. Muszę przyznać, że wzruszyłam się tym widokiem - bałam się, że Dana nie dogada się z Sonyeo, bo mimo naszej krótkiej znajomości obie laleczki wydawały mi się zupełnie różne, ale malutka Byul Dumbo od razu wyciągnęła rączkę do starszej koleżanki, a widok ich zadowolonych buziek rozwiał wszelkie moje wątpliwości. 


Podekscytowana nową znajomością Dana nie mogła wysiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Już po chwili zaczęła hasać po ogrodzie niczym młody źrebak. Muszę przyznać, że był to niesamowicie rozczulający widok. Starałam się uchwycić aparatem jak najwięcej z dzisiejszego dnia, ale nie było to proste. Nie wiedziałam co w nią wstąpiło, ale cieszyłam się że tak dobrze się bawi. Nie znalazłyśmy żadnych kwiatków w rozmiarze Dany, które mogłaby wpiąć we włosy, ale myślę, że była wystarczająco zadowolona z malutkiej koniczynki, którą znalazła wraz z Sonyeo.


Chyba najdłuższym przystankiem ich zabaw okazały się lampy ogrodowe, na które dziewczynki wspinały się bez przerwy. Danie, z racji jej wzrostu, szło o wiele lepiej i szybko zajęła strategiczne miejsce na szczycie kuli, skąd mogła spokojnie oglądać poczynania Sonyeo. Niestety, malutka nie dała rady wspiąć się na samą górę, jednak zdecydowałam się zrobić zdjęcie w czasie jej prób, by mieć pamiątkę z tego jakże uroczego momentu.



Po paru godzinach zabawy w ogrodzie Dana była strasznie zmęczona i odmówiła zrobienia nawet kroku w kierunku domu. Znalazłyśmy miejsce, gdzie mogłyśmy w spokoju usiąść i odsapnąć przed drogą powrotną, która mimo, że krótka to w naszym obecnym stanie wydawała się spacerem przez najdłuższą ulicę świata. Pomimo zmęczenia mała zgodziła się zapozować mi jeszcze raz i muszę przyznać, że wygląda tu jak najprawdziwsza dama. Niedługo później udało nam się zebrać do domu, a droga, która wcześniej wydawała się kilometrową, wbrew pozorom została pokonana przez nas niezwykle szybko, a jeszcze szybciej udało się Danie dotrzeć do krainy snów.

środa, 13 lipca 2016

#1 Intro

Moje pierwsze zetknięcie z Daną było krótkie - zobaczyłam, że szuka domu i zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Musiałam się jedynie upewnić, że stać mnie na jej podróż i po kilku chwilach miałam pewność, że już niedługo spotkam się z nią twarzą w twarz. Znając możliwości Poczty Polskiej byłam pewna, że będą na nią czekać jeszcze długo po powrocie z wakacji, ale gdy tylko wróciłam zmęczona po podróży, Dana już czekała. Z góry przepraszam za zdjęcia robione telefonem i przy nieciekawym świetle, ale byłam zbyt przejęta pierwszym spotkaniem, żeby myśleć o sięgnięciu po aparat czy zadbaniu o lepsze oświetlenie. Dana przybyła w tej oto paczce i od razu, gdy ją dostałam, zabrałam się za wydostanie jej z pudełka. 



Gdy tylko zobaczyłam ją na żywo wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję. Od razu zapałałam do niej miłością i czułam, że stanie się moim oczkiem w głowie. Pierwszym życzeniem Dany, które spełniłam zaraz po jej przybyciu, była wizyta u fryzjera, gdyż nie mogła się pochwalić stylową fryzurą, a bez tego kategorycznie odmówiła pokazywania się ludziom. Pierwsza próba okazała się nieudana, gdyż nie czuła się w tych włosach, jak to sama ujęła, jak prawdziwa ona. Jednak pozwoliła mi zaprezentować wam uzyskany efekt, wciąż niestety na zdjęciach słabej jakości.


Podtrzymywana na duchu i nie tylko przymknęła oko na brak profesjonalnego fotografa i z wdziękiem pokazała się w nowych włosach. Jednak jak wyżej wspomniałam, to wciąż nie był efekt jaki chciała otrzymać, chociaż według mnie prezentowała się bardzo ciekawie. Druga fryzjerska próba okazała się bardzo owocna i obie nie mogłyśmy wyjść z podziwu jak włosy odmieniają całą jej osobę. 


Onieśmielona własnym wyglądem bała się spojrzeć w lustro, ale już wiedziałam, że to właśnie to i to na tę fryzurę się ostatecznie zdecyduje. I było dokładnie tak jak to przewidziałam! Zakochana w swoim odbiciu przeczesywała rączkami włosy i nie mogła się na siebie napatrzeć, zresztą ja też nie. Na żywo prezentowała się znacznie lepiej, niż na zdjęciach, Przez całą noc rozprawiała tylko o tym, co musi sobie sprawić do nowej garderoby lub prosiła mnie, żebym sprawdziła jak miękkie są jej włosy, bo nie mogła się nadziwić. Nie wiem na ile rzeczywiście jest tak gadatliwa, a na ile to wszystko wywołane jest przez stres spowodowany nowym (kolejnym już) miejscem zamieszkania. Trzymam jednak kciuki za pierwszą, znacznie przyjemniejszą dla mnie opcję i liczę, że stanie się ona normą w naszym wspólnym życiu.